Michael Duignan debiutując z „The Paragon” niemalże od niechcenia wykonał arcydzieło, którego byśmy się nie spodziewali. Efekt „od niechcenia” oczywiście jest tylko jednym z zabiegów filmowych, bo projekt mimo bardzo niskiego, wręcz marginalnego budżetu jest efektem ciężkiej pracy o charakterze „garażowym”. Nie ma tu środków dużego studia, mimo wszystko jak na warunki nowozelandzkie nie ma gwiazd lokalnego formatu, ani też jakichkolwiek efektów specjalnych, których powstanie wymagałoby dużej ilości pracy komputera. Efekty, które moglibyśmy uznać za „specjalne” w słownikowym tego słowa znaczeniu zostały wykonane „na patencie”.
Reżyser, a jednocześnie scenarzysta, montażysta, producent i operator kamery, na każdym kroku zostawia swoją pieczęć autorskości. Jego skrzywione (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) wizje na wykorzystanie najprostszych rozwiązań do osiągnięcia najefektowniejszych scen, są godne podziwu. Jego poruszanie się po fabularnych liniach, jakie wytoczył sobie na samym starcie jest iście swobodne, a dobrana kadra aktorska z genialnym duetem pierwszego planu (Dutch i Lyra) wtóruje mu na każdym kroku. Nie sposób nie docenić genialnej pracy twórców i jakości projektu jaki powstał z ich wyobraźni – za słowami Toma Augustine z New Zeleand International Film Festival:
Napisana i wyreżyserowana przez Duignana, sprytna historia “The Paragon” porusza się jak rakieta, wykorzystując świadomie ręcznie wykonane efekty specjalne, aby nadać telekinetycznym sekwencjom filmu tripowy, odjechany klimat. Duignan i jego zespół robią wiele z niewielkiej ilości, nadając filmowi szeroki zakres, zachowując jednocześnie ducha niskobudżetowego kina nowozelandzkiego w ślad za Bad Taste.
„Bad Taste” w reżyserii Petera Jacksona (tak tego Petera Jacksona), to istny klasyk gatunku horroro-komedii. Był to też film, który podobnie jak w przypadku „The Paragon” został stworzony w warunkach spartańskich, z niskim budżetem, a za większość odpowiedzialny był jeden człowiek/ojciec projektu, wówczas dwudziestoparoletni nowozelandzki amator kina i późniejszy reżyser trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbit”. Zestawianie Jacksona i Duignana ze sobą to jak najbardziej wygórowane porównanie, jednak nie sposób nie dostrzec drogi, kręgów kulturowych i licznych cech wspólnych, które posiadają obaj twórcy.
Podczas seansu „The Paragon” jednym z towarzyszących nam uczuć jest silna nostalgia do przeciętnego kina, które prędzej kojarzymy z projekcjami guilty-pleasure. Genialny duet Dutch-Lyra (Benedict Wall i Florence Noble) kradnie show przy każdej wspólnej interakcji. Niespełniony tenisista, który powrócił do żywych i którego jedyną motywacją jest chęć zemsty na pijanym kierowcy, który potrącił go i zbiegł z miejsca wypadku (w roli Emily – Jessica Grace Smith), jest bezbłędnie napisany. Jego pobudki kierują go do całkowitej desperacji i skorzystania z usług Lyry. Ona jako mistyczne medium szkoli go w sali gimnastycznej, aby uzyskał nadprzyrodzone zdolności zezwalające mu na manipulacje zmysłami, podróże międzywymiarowe i wszelkiego rodzaju kosmiczne atrybuty. Całość osadzona jest w tak fenomenalnym absurdzie, że nie sposób nie śmiać się z najmniejszych easter-eggów, dialogów czy nawet efektów mimicznych bohaterów. Momenty, w których naszym oczom przedstawiany jest samochód Lincoln (żywcem wyciągnięty z pierwszej części „Matrix”), rozbrajają. Pojazd oczywiście prowadzony jest siłą umysłu, a jego ekspozycja automatycznie przybiera obraz kultowej. Zdradzenie wszystkich smaczków, nawiązań i jawnej „szydery” byłoby bardzo krzywdzące, ale też nie sposób jest ich zliczyć po jednym unikatowym seansie.
Reżyser w kontekście swojego filmu, podczas rozmowy w ramach pokazu wypowiedział się następująco: Chodzi o to, że Nowa Zelandia jest miejscem, w którym wiadomości wydają się małe i przyziemne, więc możesz zacząć biegać ze swoją wyobraźnią – a to prowadzi cię do bardzo dziwnych miejsc. Cechy Nowej Zelandii i jej środowiska kulturalnego, wskazane przez twórcę są dobitnie uwypuklone w jego dziele. „The Paragon” to popis kreatywności i uczta dla wyobraźni. Zmysły widowni poruszane są na wielu płaszczyznach, a film będący z założenia gatunkiem tribute/mock jest czymś więcej niż „fanowską” wycieczką w multigatunkowe kino sci-fi. Dutch i Lyra momentami są jak serialowi „Rick i Morty”, odkrywając kolejne tajemnice wielowymiarowej (w dosłownym tego słowa znaczeniu) historii. Bardzo cieszy też sprytne nawiązanie do „Wszędzie wszystko naraz” i aż dziw bierze, gdy wszystkie aspekty filmu zestawi się z jego minimalnym budżetem.
Film jest niedorzeczny, absurdalny i arcykomiczny, a mimo wszystko jest w nim miejsce na prawdziwe emocje i dość złożony portret bohaterów (nawet tych drugoplanowych). W wywiadzie dla Stuff, reżyser opowiadając o gatunkach wewnątrz filmu powiedział następująco: Jest w nim tak wiele filmów, że przypomina dziwną mieszankę Johna Carpentera i The Princess Bride. To dziwna, mroczna baśń – z odrobiną braci Coen. Aspekt losowości wydarzeń i kultowego dla filmów braci Coen efektu „zbiegu okoliczności”, jest główną przyczyną dla całego, spinającego się perfekcyjnie filmu. „The Paragon” to pozycja z serii must-watch, oddająca hołd gatunkom i reżyserom. Całość podbija znakomita ścieżka dźwiękowa nowozelandzkiej Lucoli Bang.
Film w ramach sekcji „W słusznej sprawie” 17. edycji Festiwalu Mastercard OFF CAMERA możecie zobaczyć:
- 30/04/2024 o godz. 20:45 w Sali Niebieskiej Kina Pod Baranami
Marcin Telega
Źródło do cytatów reżysera – https://www.nzonscreen.com/title/the-paragon-2023/quotes