Choć początkowo swoją przyszłość wiązała ze śpiewem operowym, to aktorstwo stało się dla niej sposobem na życie. Teatr to do dziś nieodzowny element jej artystycznego DNA. Być może właśnie dlatego wraz z reżyserem i scenarzystą, Michałem Grzybowskim postanowiła zaprosić nas do swojej bezpiecznej przestrzeni dzięki „Sezonom” – komediodramacie, który na Mastercard OFF CAMERA walczy o główną nagrodę w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych. Agnieszka Dulęba-Kasza, aktorka nominowana za swoją przełomową rolę we wspomnianej produkcji, opowiedziała nam o swojej fascynacji teatrem, osobistych artystycznych inspiracjach i o tym, czego szuka we współczesnym kinie.
Mary Kosiarz: Agnieszko, na Mastercard OFF CAMERA reprezentujesz film „Sezony”, który przenosi widzów do Twojego własnego magicznego świata, jakim jest teatr. Czym on był dla Ciebie na początku kariery, a czym jest teraz?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Z początku teatr był dla mnie dosyć groźnym miejscem. Kiedy dołączyłam do mojego pierwszego zespołu – Teatru Żeromskiego w Kielcach – bardzo starałam się jakoś odnaleźć. Nie znałam tamtejszych aktorów, był między nami widoczny podział na debiutantów i gwiazdy ze sporym artystycznym dorobkiem. Bałam się, że nie zostanę tam dobrze przyjęta i zabraknie w tym miejscu takiej zwyczajnej, rodzinnej atmosfery. Bardzo szybko okazało się, że moje obawy były absolutnie zbyteczne, bo znalazłam tam prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. Po tej pierwszej styczności ze światem teatralnym otrzymałam propozycję etatu w Kaliszu i spędziłam tam całe szesnaście lat. To miasto stało się dla mnie drugim domem, a dla moich dzieci, od maleńkości, było to miejsce, które znały najlepiej. Świetnie poruszały się między sceną i garderobą i po prostu czuliśmy się tam, jak u siebie.
Mary Kosiarz: Dla Oli, Twojej bohaterki z filmu „Sezony”, scena i odgrywane przez nią postaci są formą ucieczki od problematycznej codzienności. Związku, który się rozpada, rodziny, która nigdy nie będzie już taka, jak wcześniej. Dla Ciebie aktorstwo też jest poniekąd takim schronieniem dla trudnych emocji?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Od pewnego czasu nie pracuję już na stałe w teatrze, powracam tam jedynie gościnnie, a bardziej oddałam się improwizacji. To niezwykle cenna rzecz dla aktora, żeby wciąż być czujnym i uczyć się stawiać nie tylko na siebie, ale cały zespół. To bardzo trudne, szczególnie w takim zawodzie, w którym z założenia chcemy czasem zabłysnąć, znaleźć się w centrum uwagi. Aktorstwo jest dla mnie czasem taką ucieczką, ale częściej odnajduję tam bezpieczną przestrzeń. Cały czas powtarzam, że znacznie trudniejsza jest rola matki niż rola aktorki. Tutaj nie ma żadnych reguł, drugi człowiek wciąż czymś nas zaskakuje i to jest właśnie prawdziwa życiowa nauka.
Mary Kosiarz: Wspomniałaś o tej branżowej rywalizacji, chęci bycia dostrzeżoną, docenioną. Na Mastercard OFF CAMERA jesteś w tym roku nominowana do nagrody za najlepszy występ kobiecy w „Sezonach”. Czujesz, że dzięki tej produkcji Twoja kariera nabierze zupełnie nowego tempa?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Ta nominacja była dla mnie wielkim zdziwieniem! To jest niezwykle przyjemne, ogromne wyróżnienie, zwłaszcza że ostatnią nagrodę otrzymałam jakieś trzydzieści lat temu na obozie piosenki harcerskiej (śmiech). Nie wiem, na ile takie laury są odzwierciedleniem tego wszystkiego, co umiemy, a na ile wypadkową różnych perspektyw, przekonań, osobistych opinii. Niemniej jednak pięknie jest mi być teraz tutaj, w tym miejscu i chwalę się tym, gdzie tylko mogę (śmiech).
Mary Kosiarz: Słyszałam od Ciebie wielokrotnie, że jesteś złożona z różnego rodzaju obaw, strachów i że zawód aktorki wiąże się dla Ciebie z ciągłym poczuciem niepewności. Z dzisiejszej perspektywy jest Ci z tym nieco łatwiej?
Agnieszka Dulęba-Kasza: W ogóle nie! Wciąż zmagam się z tymi samymi obawami, tą samą niepewnością, ale mam gdzieś w sobie taką nadzieję, że to, co dzieje się wokół „Sezonów” przełoży się pozytywnie na moje podejście do pracy. Cały czas dostaję dużo różnorodnych propozycji, które bardzo mnie zaskakują. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale na szczęście wciąż twardo stąpam po ziemi i robię swoje.
Mary Kosiarz: „Sezony” to pełna zaskoczeń fuzja gatunkowa. Scenariusz dynamicznie przechodzi z dramatu do komedii, z kina ważnego społecznie po elementy groteski. Taka płynność gatunkowa jest według Ciebie esencją kina artystycznego?
Agnieszka Dulęba-Kasza: To jest absolutnie wspaniałe. Pokrętna dynamika i nieoczywistości są najciekawszymi zjawiskami, jakie możemy spotkać w kinie niezależnym. Z przerażeniem oglądam czasem popularne współczesne seriale i mam poczucie, że były robione niczym tabelki w Excelu. Problem społeczny – jest. Trauma z przeszłości – odhaczona. Chciałabym, żebyśmy jako artyści częściej wypowiadali się tak, jak czujemy – bez tej strasznej kontroli czy odgórnych nakazów. Sztuka powinna być w końcu nieograniczona, prawda?
Mary Kosiarz: Zdecydowanie tak. Przyznam Ci się jednocześnie, że oglądając „Sezony” natychmiast nasunęło mi się porównanie z inną fenomenalną produkcją – „Birdmanem” Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Rzecz również dzieje się w hermetycznym środowisku aktorskim, emocjonalne rozterki głównych bohaterów mają ogromny wpływ na relacje całego teatralnego zespołu, dodatkowo łączą Was dynamiczne dialogi i podobna praca kamery. Myślisz, że „Sezony” to polski odpowiednik tego filmu?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Kilka osób wspominało mi już, że „Sezony” kojarzą im się z tą produkcją. Ja sama bardzo dawno temu oglądałam „Birdmana”, ale skoro coraz więcej ludzi to dostrzega, to może jednak coś w tym jest.
Mary Kosiarz: Oczywiście oprócz rozterek charakterystycznych dla Waszej grupy zawodowej, opowiadacie o rzeczach niezwykle bliskich nam wszystkim: o związkach, skomplikowanej miłości, rodzinie i nowych początkach. Jakie emocje towarzyszą Ci na spotkaniach z widzami, którzy dopiero co widzieli film? Z jakimi reakcjami najczęściej spotykacie się jako twórcy?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Widzowie nie zwracają szczególnej uwagi na problematykę pracy w teatrze. To jest dla nich jedynie ciekawe, barwne tło, ale przede wszystkim mówią do nas o relacjach między postaciami. Widzą w nich siebie, widzą rodziców, którzy przez lata nie potrafili się ze sobą normalnie porozumieć. „Sezony” to uniwersalna historia o uniwersalnych wartościach, zawieszona jedynie w magicznym świecie. Tematy, jakie poruszamy dotykają praktycznie wszystkich, każdego dnia: utrata miłości, odnalezienie się w nowej rzeczywistości, rozpoczęcie kolejnego rozdziału u boku kogoś innego. Osobiście bardzo nie chciałabym tego przeżywać – zdecydowanie wolę obserwować to z perspektywy mojej niezwykle silnej bohaterki.
Mary Kosiarz: Ten zawód wciąż Cię zaskakuje i pozwala odkrywać siebie z zupełnie innej strony?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Z każdą rolą jest to odkrywanie czegoś nowego. W pracy jestem bardzo impulsywna, chaotyczna, wszędzie jest mnie pełno. Ale na co dzień maksymalnie cenię sobie przyjaźń, miłość, stabilizację, domową rutynę, w której nie muszę się nigdzie spieszyć. Kiedy lata temu studiowałam, pewnego wieczoru zatrzymałam się u moich przyjaciół. Bardzo późno skończyliśmy się bawić, ja dosyć szybko usnęłam. Rano obudziła mnie ich rozmowa dochodząca z kuchni i byłam zdumiona tym, jak pięknie potrafią wymieniać między sobą myśli, jak dużo mają sobie do powiedzenia. Oni naprawdę żyli dla tego dialogu, dla czułej i żywej emocji, byli ze sobą spleceni niczym warkocz. Pomyślałam sobie, że sama chciałabym kiedyś tak potrafić.
Mary Kosiarz: W ostatniej scenie „Sezonów” nawiązujecie zresztą do siły dialogu i wartości wzajemnego wysłuchania. Twoja bohaterka już niedługo rozpocznie pracę nad rolą w „Scenach z życia małżeńskiego”, chociaż kiedy poznajemy ją i jej męża, Marcina (Łukasz Simlat), sami niejednokrotnie przypominają bohaterów Bergmana.
Agnieszka Dulęba-Kasza: To był pewien żart ze strony scenarzystów, że Oli przypadnie właśnie ta kultowa sztuka. Jej relacja z mężem ją do tego mocno przygotowała. Bo, niestety, zarówno w jej związku, jak i tej konkretnej sztuce, próżno szukać happy-endu.
Mary Kosiarz: Pomówmy jeszcze chwilę o Twojej zawodowej współpracy z Michałem Grzybowskim, reżyserem i współscenarzystą „Sezonów”, a prywatnie – Twoim mężem już od ponad dwudziestu lat. Pracujecie ze sobą od bardzo dawna i ciekawi mnie dynamika tej artystycznej relacji. Czy dyskusje o projekcie ograniczają się wyłącznie do planu zdjęciowego, czy przynosicie jednak tę pracę do domu?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Zazwyczaj jest tak, że Michał wpada na jakiś nowy szalony pomysł, jedziemy samochodem i zaczyna mi o nim opowiadać. Dyskutujemy o tym bardzo długo, ja jestem zawsze otwarta na jego propozycje. Wraz z Tomkiem Walesiakiem, współscenarzystą “Sezonów”, tworzą zgrany duet, są ze sobą artystycznie połączeni. My także poświęcamy mnóstwo czasu na rozmowy o nowych rzeczach, wyobrażamy sobie, jak to wszystko będzie wyglądać. Ale zazwyczaj to jemu zostawiam tę funkcję dowodzącą.
Mary Kosiarz: A chciałabyś kiedyś odwrócić role i pokierować Michałem na planie zdjęciowym?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Absolutnie nie! Nie mam żadnych inklinacji reżyserskich i nigdy do tego nie dążyłam. Bardzo ciągnęło mnie jednak do pisania. Zawsze nieśmiało, zawsze do szuflady, ale kiedy w pracy łapała mnie nuda – a często tak się dzieje – udało mi się napisać cały serial. Teraz jesteśmy z Michałem na etapie rozważań, co z tym dalej zrobić, gdzie to popchnąć, żeby ten pomysł, który nosiłam w sobie całe dziesięć lat w końcu doszedł do skutku. W Sylwestra zeszłego roku usiadłam sobie z moim znajomym reżyserem z Czech, zaczęłam mu opowiadać tę historię i zmotywował mnie do działania. Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie.
Mary Kosiarz: Trzymam kciuki, żebyśmy już wkrótce mogli obejrzeć efekty Waszej pracy! Tutaj w Krakowie czeka nas jeszcze kilka festiwalowych dni i widzowie wciąż mają szansę obejrzeć w kinie „Sezony”. Wiele razy wspominałaś o tym, że aktorstwo przez długi czas wiązało się dla Ciebie z poczuciem wstydu – również ze względu na trudne początki w szkole teatralnej. Musiałaś nauczyć się, jak wyjść z tej skorupy. Myślisz, że „Sezony” także nauczą odbiorców, jak wyzbyć się tego poczucia wstydu i otworzyć się na dialog i okazywanie emocji?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Mam nadzieję, że widzowie, którzy wyjdą z kina z „Sezonów” poczują swego rodzaju ulgę. Że przekłują ten swój osobisty balon emocji i pozwolą sobie na okazanie słabości. Bo słabość tak naprawdę nie jest niczym złym – to jest najczystsza forma naszej wrażliwości, nasza siła na zdjęcie maski. Chciałabym też, aby wyszli z seansu z taką tęsknotą. Ja należę do pokolenia, które wciąż oddaje buty do szewca. Dla mnie nie istnieją rzeczy niezdolne do naprawy. Szczególnie warto jest naprawiać relacje. Warto jest rozmawiać i przynajmniej próbować się wysłuchać, bo często jest to dla nas jedyne lekarstwo.
Mary Kosiarz
fot. Klaudia Kot