International Festival
of Independent Cinema

25.04 – 4.05.2025, Kraków

O sile kobiecości na ekranie i poza nim | wywiad z Joanną Balasz

Mary Kosiarz: W ostatnich latach widzieliśmy Cię przede wszystkim w rolach serialowych. To przypadek, czy mały ekran w pewnym stopniu Cię pochłonął? 

Joanna Balasz: Myślę, że każdy aktor, który kończy szkołę, tak naprawdę nie ma pojęcia, co będzie robił w przyszłości. Młodzi artyści często pracują w knajpach i wyczekują tych propozycji – nawet dwa dni zdjęciowe w reklamie wydają się spełnieniem marzeń. W serialu „Odwróceni” zostałam obsadzona na czwartym roku studiów i nie znam osoby, która nie walczyłaby jak lew o taką szansę. Często jest to totalny przypadek, szczęście i bycie w dobrym czasie w dobrym miejscu. Oczywiście kluczowe jest też przygotowanie do castingu i wiedza na temat tego, na jakich zasadach funkcjonują dziś agencje aktorskie. Na rynku wszystko dynamicznie się zmienia. Grasz w teatrze przez dwadzieścia lat i nagle cię nie ma. Grasz w wielu popularnych serialach, po czym przychodzi ktoś nowy i musisz zrobić mu miejsce. Cieszę się, kiedy wpada mi w ręce coś nowego, bo szczerze kocham ten zawód. W każdej profesji liczy się przede wszystkim ta pasja i miłość, a akurat moja profesja jest na szczęście całkiem przyjemna. 

Mary Kosiarz: Zmienność rzeczywiście jest tu nieunikniona. Nie każdy jest gotowy do takich poświęceń i spontaniczności. Bohaterki, w które się wcielasz to właśnie takie osobowości: silne, bezkompromisowe, mocno stąpające po ziemi. To niezbędne cechy do tego, by młoda kobieta przetrwała w tym zawodzie? 

Joanna Balasz: Silnej kobiecie będzie łatwiej w każdym zawodzie. Nie da się nikomu zmanipulować, stłamsić, nie zniechęci się i nie przestanie kochać swojej pracy ze względu na czyjąś opinię. Aktorstwo, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, nie jest przeznaczone dla bardzo delikatnych osób. Często pracujemy na szybkich obrotach, musimy zmieścić się w czasie, czasami nawet wśród najbliższych osób na planie pojawiają się nerwy. Delikatną osobę może to mocno wystraszyć, bo wpadnie w panikę i być może nie dokończy danej sceny. To zawód dla kobiet o mocnej skórze, zwłaszcza, że statystycznie wciąż przeważają w nim mężczyźni. Męskich reżyserów czy męskich ról aktorskich zawsze było i jest znacznie więcej. Może kiedyś uda nam się realnie to zmienić i trzymać się tej naszej kobiecej solidarności. Silna kobieta nie musi się zastanawiać, co powinna zrobić i co jej zrobić wypada. Wydaje mi się, że już teraz obserwujemy w tym zakresie pewne zmiany. Kiedyś kobieta była jedynie dodatkiem dla męskiego bohatera w sztukach teatralnych czy serialach. Teraz fabuła całych seriali może opierać się wyłącznie na kobiecych bohaterkach. Spójrzmy chociażby na serial „Odwróceni”. Ja wzięłam udział w jego drugiej części, ale pierwsza, nakręcona kilkanaście lat wcześniej, opierała się niemal całkowicie na męskiej plejadzie gwiazd. Najwidoczniej powoli zbliżamy się do momentu, w którym kobiety – czasem silne, czasem nie – przejmują ten duży ekran.  

Mary Kosiarz: Co znalazłoby się w Twojej własnej definicji kobiecości? 

Joanna Balasz: Ta definicja jest oczywiście bardzo rozległa i od wielu kwestii zależna. Dla mnie kobiecość to w dużej mierze kwestia kultury osobistej – nie takiej, w której kobieta nie może przekląć czy nie wypada jej zapalić papierosa. Chodzi głównie o kulturę i szacunek, jakie rozsyłamy do świata. Bycie dobrym człowiekiem jest naszą największą siłą. Docenianie i zauważanie ludzi wokół nas – nie tylko tego przysłowiowego blasku fleszy i kamery, która jest skupiona wyłącznie na nas. 

Mary Kosiarz: Na czwartym roku szkoły miałaś szansę wystąpić u boku prawdziwych legend polskiego aktorstwa – Artura Żmijewskiego, Roberta Więckiewicza… Kierujesz się w karierze wskazówkami swoich aktorskich autorytetów? 

Joanna Balasz: Ja w ogóle mam w sobie coś bardzo dziwnego w tym kontekście, bo staram się nie mieć takich aktorskich wzorów, ludzi, których w pewien sposób naśladuję. Czasem nawet jeśli idę na casting i ktoś proponuje mi podesłanie całego scenariusza, ja tego wcale nie chcę. Nie chcę, bo za bardzo się czymś zasugeruję. Wolę sama wymyślić to, jak będzie wyglądać moja postać. Na co dzień jesteśmy przebodźcowani wpływem różnych postaci ze świata popkultury, więc i tak podświadomie kimś się inspirujemy. Jeśli dołożymy sobie jeszcze więcej takich przykładów, stanie się to odtwórcze, pozbawione spontaniczności. Ja chyba wolę pójść na żywioł. Wiele wybitnych ról nie było w pełni nakreślonych, a i tak do dzisiaj mają status kultowych i powielane są niemal wszędzie. Nie wiem, co z tego wyjdzie, czy zrobię to dobrze, czy kompletnie sobie z tym nie poradzę. To nieustannie podnosi nasz poziom kortyzolu i motywuje do dalszej pracy. Wszystko skupia się na naszych własnych doświadczeniach. Ja nie znam Twojej budowy energetycznej, Twoich uśmiechów, traum czy radości. Czasami z takiej spontaniczności pochodzącej od nas samych powstają właśnie najlepsze rzeczy. Niektórzy aktorzy totalnie nie przygotowują się do roli, do sceny i myślę, że sama mogłabym się do nich zaliczyć. Kiedyś byłam przekonana, że pewien słynny aktor, którego sztukę widziałam, naprawdę przeżywa te wszystkie traumy. Ale on powiedział mi, że to zupełnie tak nie działa: w prawym uchu włącza płacz, w lewym stres, w kolanie czuje szczęście i gra praktycznie na autopilocie.  

Mary Kosiarz: Ty sama masz rolę, dla której z dzisiejszej perspektywy wiesz, że poświęciłaś za dużo? 

Joanna Balasz: Mam w sobie taką emocjonalną umiejętność – dla niektórych jest ona zbyt płytka, inni zaś znajdują w niej sposób na życie. Ja nigdy nie przynoszę pracy do domu. Jedyne, co mogę zrobić, to przenosić trochę mój dom do pracy, bo jeżeli człowiek ma ustatkowane życie prywatne i jest szczęśliwy, to częściej jest w stanie skupić się wyłącznie na robocie, a nie myśleć o tonie problemów, z jakimi będzie musiał się zmierzyć po wyjściu z planu. Ja postrzegam to zdecydowanie jako plus. Myślę, że do tej pory nie dostałam jeszcze takiej roli, która by mnie totalnie rozwaliła czy nie pozwoliła pewnego rozdziału zamknąć. W serialu „Dojrzewanie”, który zrobił na widzach na całym świecie ogromne wrażenie, są role stresogenne i wymagające od aktorów wielkiego poświęcenia. Mimo wszystko wydaje mi się, że nawet gdybym zagrała w czymś tego pokroju, nie zwariowałabym do końca (śmiech). Wróciłabym do domu i garnęła się do opowieści: „Tu widziałam to, dubler zrobił tamto”. Może dlatego, że uwielbiam sama dla siebie sięgać po filmowe komedie, to mam tak luźne podejście do niektórych, nawet naprawdę poważnych spraw. 

Mary Kosiarz: Słychać w Tobie frajdę z tego, że przyszło Ci wykonywać taki, a nie inny zawód. W Twojej perspektywie przeważa ta część rozrywkowa, czy traktujesz to jako swego rodzaju posłannictwo, misję?  

Joanna Balasz: Misją jest zawód osoby, która jedzie na wojnę albo która leczy ludzi w szpitalu. Większa część mojej rodziny pracuje w medycynie i to jest mieszanka odpowiedzialności, misyjności i stresu, gdy w Twoich rękach jest czyjeś życie. Aktorstwo z natury ma dawać ludziom rozrywkę – w takich kategoriach zawód artysty był pojmowany już od czasów starożytnej Grecji czy Rzymu. Mamy poszerzać ludzkie spojrzenie na kulturę, bo nie jesteśmy w stanie żyć tylko swoim życiem. Kultura jest wszędzie – to muzyka, teatr, filmy czy prasa. Wszystko jest tą rozrywką, do której dążymy jako ludzie. Bo jeżeli miałabyś uprawiać tego typu zawód i nie mieć z niego żadnej wewnętrznej rozkoszy, to jaki jest w tym sens? Dla mnie ten zawód jest formą świetnej zabawy. Nawet jeżeli mam do odegrania naprawdę ciężkie sceny, to i tak cieszę się jak dziecko, że przenoszę się do światów, emocji, jakich nie doświadczam w swoim prywatnym życiu. A jeszcze jeśli się okaże, że publiczności spodobało się to równie mocno, jak mnie, to ta satysfakcja jest nie do opisania. Przypomina to trochę pieczenie ciasta – jeśli za bardzo się zepniesz, wyjdzie ci zakalec. A jak postawisz na spontaniczność, zrobisz coś na oko z zabawą, muzyką, tańcem w duszy, to wyjdzie Ci najlepsze ciasto marchewkowe w życiu. 

Mary Kosiarz: Chyba jeszcze nikt w rozmowie ze mną nie porównał aktorstwa do pieczenia ciasta, ale z drugiej strony – ta prostota naprawdę coś w sobie ma. 

Joanna Bałasz: No pewnie! Kiedyś nie miałam tak luźnego podejścia. Jeździłam na plany filmowe i okropnie się stresowałam. To wynikało pewnie z mojej młodości i braku doświadczenia, ale im dalej w las, tym bardziej uwidacznia się u mnie inne poczucie. Kiedy jadę na casting, myślę sobie: Czym mam się stresować? Przecież to oni będą mnie oceniać i do nich należy to najtrudniejsze zadanie. Oni biorą odpowiedzialność za film, za obsadę, za to, czy to, czy ludzie pójdą do kin. Oni powinni się bać!” Ja tylko jadę, zagram najlepiej jak umiem i to koniec mojej roboty! Mam opcję? Więc bawię się tym, cieszę się tym i robię co w mojej mocy. A jeżeli w bohaterce siedzi wiele smutków i łez, tym bardziej doceniam to, że mogę czasem gdzieś te swoje emocje ulać. Lepiej tu niż na swoich najbliższych. 

Mary Kosiarz: Jak Ci najbliżsi zareagowali na wybór Twojej ścieżki zawodowej, tak różnej od ich profesji? 

Joanna Balasz: Moja rodzina chyba nie brała tego na poważnie, bo od dzieciństwa, gdy pytali mnie o to, kim chcę zostać, mówiłam, że pojadę na wojnę do Afganistanu (śmiech). Podczas gdy inne dziewczynki ciągnęło do księżniczek, baletu, ja zobaczyłam jakiś materiał o Afganistanie w telewizji i stwierdziłam, że taka będzie moja przyszłość. Później naprawdę chciałam pracować w policji, więc ten scenariusz z „Odwróconych” mógł się u mnie ziścić. Może dobrze, że ostatecznie z tego wyrosłam, bo to również jest bardzo wymagający psychicznie zawód. Ale wracając do moich bliskich – jeżeli rodzina nie ma nic wspólnego ze światem artystycznym, zawsze chce, żebyśmy skończyli studia, mieli ten papierek, potem pracowali od 8 do 16, mieli stałe zatrudnienie, najlepiej na umowie o pracę. Ja im na to odpowiedziałam: może będę miała papierek, a może nie. Mama obawiała się, że utrudniam sobie przez to życie. Ale przecież każde pokolenie wprowadza jakąś zmianę. Nagle, kiedy moja siostra urodziła córkę, mama mówi, że może na moje podobieństwo zostanie aktorką. Dostosowuje się do tego nowego świata. Można zostać malarzem, aktorem i zarabiać nie tylko na etacie. U Ciebie w rodzinie był ktoś ze zdolnościami artystycznymi? 

Mary Kosiarz: Tak, ale to osoby z młodszego pokolenia. 

Joanna Balasz: No widzisz. Pewnie też spotkałaś się z takimi pytaniami o to, co Ty właściwie chcesz tu robić. Ja miałam tyle szczęścia, że nie spotkałam się w zasadzie z odrzuceniem i totalną negacją moich potrzeb. Moja mama posłała mnie do Warszawy i dała mi wolny wybór w stylu: najwyżej popracujesz w wakacje i jakoś przetrwamy te pięć lat. Finalnie wyszło na moje, bo tytuł magistra uzyskałam na czwartym roku, gdy zaczęłam otrzymywać pierwsze poważne propozycje i pojawiła się praca na całego.  

Mary Kosiarz: Wyobrażasz sobie, że mogłabyś trafić ostatecznie zupełnie gdzieś indziej?  

Joanna Balasz: Wszędzie!  

Mary Kosiarz: Naprawdę? 

Joanna Balasz: Totalnie. Mogłabym pracować w restauracji w Portugalii gdzieś nad wodą, bo wprost uwielbiam gotować. Mam to po babci. Mogłabym być kelnerką, bo dzięki temu ciągle poznajesz różnych ludzi i uczy Cię to cierpliwości do każdego. Nie miałabym z tym problemu. Kocham swój zawód, ale jeżeli z jakichś powodów musiałabym się przebranżowić, dałabym sobie radę. Tylko na coś blisko wody i słońca (śmiech). Ale miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, nie? 

Mary Kosiarz: Co w takim razie z najbliższą przyszłością? 

Joanna Balasz: Skończyłam niedawno pisać scenariusz, z którym spędziłam ostatnie trzy lata. Teraz jestem już w ostatniej fazie poprawek tych moich dwustu stron. To jest teraz moje największe marzenie. Zawsze kochałam pisać, miałam do tego zacięcie po Tacie, który tworzył poezję. To sprawia mi ogromną przyjemność i wierzę, że film na podstawie tego scenariusza powstanie.  

Mary Kosiarz: Ty też miałabyś w nim wystąpić? 

Joanna Balasz: Dla dobra filmu nie muszę w nim grać (śmiech). Jeśli ktoś powie mi, że nie pasuję do tej roli, nie będę miała żadnych pretensji. Chodzi jedynie o bajkę, którą mam w głowie i chciałabym ją opowiedzieć innym. To moje dziecko, a rodzic czasami powinien odsunąć się na bok dla dobra dziecka. Niektórzy aż pchają się na ten pierwszy plan, a ja chciałabym być tym wspierającym rodzicem. Ja ogólnie bardzo dużo bym chciała jeszcze porobić artystycznie, niekoniecznie aktorsko. Mogłabym być asystentką reżysera i z tego też bym była szczęśliwa. Chociaż może nie z bycia dźwiękowcem – ręce by mnie w końcu bolały od noszenia tych tyczek (śmiech). Oświetleniowiec też się naciągnie, natrzyma, więc te kwestie też nie są dla mnie. Ale oprócz tego chciałabym różnych rzeczy na planie spróbować i spełnić jeszcze wiele aktorskich marzeń. 99% z nich pewnie i tak się nie spełni, bo kariera nie zawsze działa jak wesołe miasteczko. Na pewno marzy mi się połączenie takiego gigantycznego dramatu z komedią, co jest bardzo trudne do zrobienia. Taka płynność gatunkowa jest dzisiaj w Polsce rzadko spotykana, bo jesteśmy dosyć przyzwyczajeni do tego sztywnego podziału. Że w filmie musi być albo smutno, albo wesoło. A ja uwielbiam to uczucie, kiedy film cię oszukuje. Jest niesamowicie wzruszająco, zbiera ci się na płacz, po czym nagle wybuchasz śmiechem. Twój emocjonalny wachlarz jest tak rozwalony, że po seansie wychodzisz i w sumie nie wiesz, co masz na początku myśleć. Najpierw uważasz, że to co zobaczyłaś było bez sensu, a później przez najbliższy tydzień nie możesz przestać o tym mówić.  

Mary Kosiarz: Która produkcja poruszyła Cię ostatnio w ten sposób? 

Joanna Balasz: Oglądałam ostatnio koreański serial „Niezwykła prawniczka Woo”, który opowiada o przyszłej prawniczce znajdującej się w spektrum autyzmu. Masz odcinki, na których płaczesz jak bóbr i takie, na których śmiejesz się w niebogłosy. Kocham takie połączenia. To jest o tyle fajne, że po dwóch godzinach filmu, którego fabuła jest bardzo ciężka, ciągle obracamy się w tym smutku i żałości, to jest pewna odskocznia. Niedawno widziałam też polski film „Lęk” w reżyserii Sławomira Fabickiego, który zrobił na mnie podobne wrażenie. Lubię, kiedy film mnie zrobi w bambuko – niby znasz te wszystkie triki, które mają Cię wzruszyć, ale koniec końców i tak się łamiesz. 

Mary Kosiarz: Na taką propozycję filmową czekasz? 

Joanna Balasz: Myślę, że ja w ogóle czekam na propozycje i jestem otwarta w taki maksymalnie pozytywny sposób. Już wiemy, że mogłabym pracować jako kelnerka czy kucharka w Portugalii, więc chętnie podejmę się wyzwań. Mam jeszcze czas, PESEL jeszcze mnie nie straszy, więc będzie dobrze. Jak będzie trzeba, popracuję do setki, bo w końcu mam w sobie te góralskie korzenie (śmiech). Mam nadzieję, że pozytywność nigdy mnie nie opuści. 

 

Mary Kosiarz

fot. Klaudia Kot

Przejdź do treści
Zezwól na powiadomienia OK Nie, dziękuję