Pablo Larraín sięgał już po biografię Jacqueline Kennedy („Jackie”) oraz księżnej Diany („Spencer”), za każdym razem pokazując jakim jest wnikliwym obserwatorem kobiet u szczytu sławy i popularności, jednocześnie zamkniętych w złotych klatkach. Pokazuje je w momentach zwrotnych dla świata, ale przede wszystkim dla nich samych. Za trzecim razem sięgnął do życiorysu Marii Callas.
Marię Callas (Angelina Jolie), światowej sławy śpiewaczkę operową, poznajemy na tydzień przed jej śmiercią w momencie walki o swój głos, wspominającą przeszłość. Mająca greckie pochodzenie Maria jest na granicy snu i jawy za sprawą leków branych w potężnych dawkach. Jeden z nich, spersonifikowany Mandrax (Kodi Smit-McPhee), prowadzi nas przez jej ostatnie dni, wypytując o uczucia i przeszłość, dotykając tego, co najbardziej kochała, ale też tego, co najbardziej ją bolało. Ten film jest ważny w kontekście tego, jaką cenę się płaci za wielkość i doskonałość.
Kreacja Angeliny Jolie jest naprawdę znakomita. Choć odbiega warunkami od Marii Callas, nie można odmówić jej szyku, elegancji i dumy. Na ekranie – czy to w retrospekcjach, czy samotna w pokojach, wygląda zjawiskowo. Należy docenić tu pracę Massimo Cantini Parrini, odpowiedzialnego za przepiękne kostiumy, jednak trzeba przyznać, że miał ułatwione zadanie, bo Jolie każdej kreacji dodaje tego czegoś – to ona je nosi, a nie one są noszone przez nią. To samo jest zresztą ze scenografią i dekoracją wnętrz. Guy Hendrix Dyas oraz Sandro Piccarozzi zbudowali przepiękne klatki dla filmowej Marii, w której jej niemy krzyk pięknie lśni i niestety w tym jego urok, ale i przekleństwo.
W ostatnich dniach życia Marii Callas towarzyszą przyjaciele – kucharka Bruna Lupoli (Alba Rohrwacher) oraz kamerdyner Ferruccio Mezzadri (Pierfrancesco Favino). Są dla niej jak rodzina, kochając ją bardziej niż ktokolwiek wcześniej. Bo do miłości Callas nie miała szczęścia albo może niestety miała, bo przyciągała do siebie ludzi jak magnes. Lecz nikt nie dał jej tego, na co by zasłużyła. Kochano ją powierzchownie, jednowymiarowo, za słabo. Wyrwą w życiu miłosnym Marii był Aristotle Onassis (Haluk Billginer), który obiecywał jej miłość podobną do sztuki, która ostatecznie skończyła się na dodaniu Callas do swojej kolekcji, tylko po to, by wymienić ją niedługo później na Jackie Kennedy. Zranił Marię mocniej niż kiedykolwiek byłaby się w stanie do tego przyznać.
Żaden film nie będzie wystarczająco piękny, monumentalny, nieszczęśliwy, poruszający i w tym wszystkim doskonały, by uhonorować życie tak wybitnej śpiewaczki. Larraín po raz kolejny podjął się bardzo trudnego zadania, jednak udało mu się to zdecydowanie lepiej niż na przykład w przypadku „Spencer”. Z pewnością pomogło mu doświadczenie Angeliny Jolie, która zagrała absolutnie życiową rolę, pokazując swą wyjątkową klasę i wyrafinowane poczucie stylu. Ten film ogląda się przede wszystkim dla niej.
Kinga Majchrzak
fot. kadr z filmu „Maria Callas”, materiały prasowe dystrybutora