Festiwal Mastercard OFF CAMERA to wyjątkowa artystyczna przestrzeń, w której narodził się niejeden wielki talent. To właśnie Kraków najbardziej upodobali sobie młodzi twórcy, którzy w kinie niezależnym odnaleźli swoją autorską filmową ekspresję. O czułości i intymności we współczesnych produkcjach, nowej ekranowej definicji męskości i filmie “Światłoczuła” porozmawialiśmy na Mastercard OFF CAMERA z jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia, Bartłomiejem Deklewą.
Mary Kosiarz. „Światłoczuła” – rozbijmy tytuł Twojego najnowszego projektu na dwie części. Światło, które kojarzy nam się z ciepłem i nadzieją oraz czułość – inaczej delikatność, troska i ukojenie. To są wartości, których Ty szukasz we współczesnym kinie i jakie chcesz przekazywać odbiorcom poprzez swoją własną sztukę?
Bartłomiej Deklewa: Zdecydowanie tak. Dla mnie sensem sztuki jest swego rodzaju terapeutyczny wymiar. Nie lubię filmów, które nie pozostawiają widzom choćby promyka nadziei. Dzielenie się dobrocią, dawanie odbiorcom poczucia, że z każdej sytuacji istnieje jakieś wyjście – to dla mnie kluczowy element w każdej artystycznej dziedzinie.
Mary Kosiarz: W Waszym filmie eksplorujecie wiele rodzajów miłości: tę romantyczną, przyjacielską, miłość za kimś, kto już nigdy nie wróci. Jednocześnie, punktem wyjściowym tej historii jest niepełnosprawność głównej bohaterki, Agaty. Co dla Ciebie jest najważniejszym przesłaniem „Światłoczułej”?
Bartłomiej Deklewa: Myślę, że oba te tematy są dla mnie tak samo ważne. Nasz film jednocześnie porusza bardzo ważny aspekt życia osoby z niepełnosprawnością i obala niezwykle krzywdzące, wciąż obecne w społeczeństwie mity. Ma w sobie siłę do tego, by niszczyć te wszystkie stereotypy. Z drugiej strony, jest to przecież uniwersalna historia miłosna, z którą wielu odbiorców może się utożsamić, bo miłość pomiędzy tymi bohaterami jest różna i złożona. Jest np. romantyczna, platoniczna, czy bezwarunkowa. Ale w zasadzie trudno umieścić ją w konkretnych ramach i typowo klasyfikować, bo generalnie czy można w tak prosty i oczywisty sposób rozmawiać o miłości? Myślę, że wiele osób będzie w stanie odnaleźć w tej historii samych siebie.
Mary Kosiarz: Nawiązując nieco do kinowego łamania stereotypów – odgrywani przez Ciebie filmowi i serialowi bohaterowie reprezentują zupełnie nowy, współczesny model męskości. Odchodzimy dziś w końcu od męskości hegemonicznej, a skupiamy się na tej wrażliwej, delikatnej, skorej do emocjonalnych zwierzeń. To dobrze, że mamy do czynienia z taką ewolucją?
Bartłomiej Deklewa: Nawet bardzo dobrze! Ja sam poświęcam tym tematom sporo czasu. My, jako mężczyźni, jesteśmy teraz w niezwykle ważnym momencie, w którym na nowo definiujemy pojęcie męskości, zadajemy sobie pytanie, czym ona tak właściwie jest w dzisiejszym świecie. W Polsce działa na przykład Fundacja Masculinum, której inicjatywa Męskie Kręgi sprawiła, iż na przestrzeni ostatnich kilku lat coraz więcej mężczyzn przychodzi na takie właśnie spotkania i otwarcie mówi o swoich emocjach. Jest to zdecydowanie tendencja wzrostowa. Przychodzą tam też bardzo młodzi faceci, którzy zadają sobie chociażby pytania o to, jakimi powinni być ojcami. Czego się dzisiaj od nas oczekuje? No właśnie, to jest szalenie istotny temat, bo oczekiwania są wobec nas bardzo różne. Opowiada o tym chociażby książka „Czasem czuły, czasem barbarzyńca” Tomasza Kwaśniewskiego i Jacka Masłowskiego. My potrzebujemy poznać samych siebie, zrozumieć, kim jesteśmy, czego chcemy i czym ta męskość dla nas jest.
Mary Kosiarz: Na jakim etapie tego spektrum jest Igor, Twój bohater ze „Światłoczułej”?
Bartłomiej Deklewa: Igor chyba w ogóle nie myśli o takich rzeczach (śmiech). Moglibyśmy się nad tym zastanowić patrząc na na niego z dystansu, ale dla Igora w tym etapie życia, w obliczu codziennych zmagań, ten temat nie istnieje.
Mary Kosiarz: Które męskie postaci aktorskiego świata są dla Ciebie inspiracją? Może część z nich pojawiła się już w dzieciństwie? Jakiś czas temu mówiłeś, że jesteś fanem m.in. Joaquina Phoenixa.
Bartłomiej Deklewa: Mam kilku takich aktorów, którzy mnie absolutnie fascynują. Philip Seymour Hoffman, Joaquin Phoenix, Michael Caine, Casey Affleck, szczególnie z uwagi na rolę w „Manchester by the sea”… Jest ich jeszcze tak wielu. Te nazwiska przyszły do mnie z czasem, gdy na poważnie zająłem się aktorstwem w wieku osiemnastu czy dziewiętnastu lat. W dzieciństwie to babcia zabierała mnie nieustannie do kina, które dzięki temu stało się moim bezpiecznym miejscem. Uwielbiam jego atmosferę, czuję się tam jak w domu. Ale nie wiem, czy na tamtym etapie miałem już takie inspiracje, poczucie, że gdy patrzyłem na pracę danego aktora, chciałem być jak on. Chociaż właściwie jest jeden wyjątek (śmiech). Moim marzeniem jest zagranie w filmie akcji i pamiętam, że jako dziecko poznałem swój ulubiony film tego gatunku, czyli „Jasona Bourne’a”. Matt Damon zagrał w nim po prostu genialnie i nie ukrywam, że przez chwilę chciałem nim być (śmiech). Jako chłopiec oglądałem go z prawdziwym zafascynowaniem.
Mary Kosiarz: A pamiętasz dzień, w którym powiedziałeś rodzicom: „Hej, ta filmowa zajawka to jednak mój sposób na życie, chcę zostać aktorem”?
Bartłomiej Deklewa: Nie było takiego konkretnego momentu. Raczej od dziecka odkrywałem w sobie ten potencjał – najpierw recytowałem wiersze, potem brałem udział w szkolnych spektaklach teatralnych. Moi rodzice z boku się temu przyglądali, obserwowali z ciekawością, nie zatrzymywali mnie, za co do dziś im dziękuję. Z czasem zapisałem się na zajęcia teatralne do wspaniałej pedagożki, Moniki Jarząbek i to ona dostrzegła we mnie „talent”, cokolwiek kryje się pod tą nazwą. Moja mama była nieco zszokowana takim obrotem spraw, ale była jednocześnie na to otwarta, więc ostatecznie poszedłem w tę stronę. To jest tak naprawdę zaledwie kilka ostatnich lat mojego życia, w których zdarzyło się mnóstwo dobrych rzeczy i mnóstwo wspaniałych projektów.
Mary Kosiarz: Jakimi słowami podsumowałbyś tę dotychczasową podróż?
Bartłomiej Deklewa: Przede wszystkim ogromna determinacja. Szczęście, że w tak młodym wieku przyszło mi odkryć swój potencjał i zdecydować, co chcę robić dalej. Otwartość, wyrozumiałość i zgoda rodziców na to, żebym mógł rozwijać się w tym kierunku. No i oczywiście dużo szczęścia.
Mary Kosiarz: Już na samym początku swojej kariery pokazujesz, jak wiele jesteś w stanie poświęcić dla swoich postaci. Na przygotowanie się do roli w „Absolutnych debiutantach” miałeś zaledwie dwa tygodnie. Twój research do udziału w „Światłoczułej” był jeszcze szerszy i bardziej wymagający.
Bartłomiej Deklewa: Razem z Matyldą Giegżno i Ignacym Lissem braliśmy udział w warsztatach Polskiego Związku Osób Niewidomych. Ja sam rozmawiałem z psycholożką, która pracuje z osobami z ośrodków wychowawczych o tym, z czym mierzą się ci młodzi ludzie, tacy jak mój bohater. To była bardzo inspirująca i ważna rozmowa w kontekście tej roli, ale i poszerzająca horyzonty w ogóle.
Mary Kosiarz: Miałeś w sobie obawy dotyczące udziału w tym projekcie? Czy wręcz przeciwnie: miałeś poczucie, że „Światłoczuła” dla rzeszy odbiorców będzie niesłychanie ważną historią?
Bartłomiej Deklewa: Od początku czułem ważność tego projektu. Wiedziałem, że to niezwykle istotny temat, dlatego krok po kroku realizowałem powierzone mi zadania, podszedłem do tego przygotowania z otwartym sercem.
Mary Kosiarz: Wraz z Ignacym i Matyldą poświęciliście naprawdę mnóstwo dla swoich ról. Myślisz, że są takie rzeczy, na które jako aktor nigdy byś się nie zdecydował?
Bartłomiej Deklewa: Wychodzę z takiego założenia, że gdy słyszę słowo „akcja!”, jestem w skórze swojego bohatera, ale tuż po zakończeniu sceny natychmiast wracam z powrotem do siebie. Zdecydowanie nie jestem aktorem metodycznym, który zostaje w swojej postaci, tak jak wspaniały Daniel Day Lewis, który jest w branży ewenementem. Nigdy nie podszedłbym do roli w taki sposób, by być w postaci przez wiele miesięcy. Dodatkowo myślę, że nie rozebrałbym się dla sceny do naga – to byłoby już dla mnie zbyt dużo.
Mary Kosiarz: Dotychczas dałeś się poznać widzom w bardziej offowych, artystycznych projektach. Chcesz dalej rozwijać się w tym kierunku? Czy siedzi gdzieś w Tobie to marzenie o kinie akcji, o którym wspominałeś?
Bartłomiej Deklewa: Zdecydowanie to we mnie siedzi i bardzo chciałbym je kiedyś zrealizować. Natomiast jestem ogromnie wdzięczny za to, w jakich projektach przyszło mi dotychczas wziąć udział i dalej chciałbym mieć styczność z takimi reżyserami, jak choćby Kamila Tarabura. Bardzo lubię osobiste kino, lubię pracować z debiutantami. Chciałbym zrobić tych debiutów więcej. Jestem otwarty na każdą propozycję i zazwyczaj kieruję się po prostu intuicją. W Polsce kina gatunkowego nie robi się wcale aż tak dużo, więc jestem ciekaw, co przyniesie przyszłość. Taki film akcji byłby spełnieniem dziecięcych marzeń, ale z drugiej strony – super byłoby sprawdzić się również w komedii.
Mary Kosiarz: W związku z tym, że znajdujemy się na Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard OFF CAMERA, a „Światłoczuła” znajduje się wśród tegorocznych nominowanych produkcji, na zakończenie chciałam zapytać Cię jeszcze o Twoją autorską definicję kina niezależnego. Czym ono właściwie dla Ciebie jest?
Bartłomiej Deklewa: To kino, które jest wolne. Dzięki temu, że nie jest zamknięte w żadnych ramach, przemawia przez nie nieprzewidywalność i piękno. Najczęściej płynie prosto z serca. Historie, które tu widzimy są na swój sposób wyjątkowe, tak jak każdy człowiek, artysta, reżyser, którzy za nimi stoją. One właśnie odzwierciedlają najgłębiej dusze danego reżysera i odbiorcy, sięgającego po dzieło opowiadające także o jego życiu.
Mary Kosiarz: Trzymam kciuki, żebyś każdy swój nadchodzący projekt mógł podsumować właśnie w takich słowach!
fot. Klaudia Kot