International Festival
of Independent Cinema

25.04 – 4.05.2025, Kraków

OFF z Mastercard

-20% z kartą Mastercard

Urodzinowe Kino Mastercard

Mastercard Special Screening

Mastercard OFF SPOTS

Bohater wielokrotnego użytku | recenzja filmu „Mickey 17”

Bong Joon Ho sześć lat temu nakręcił „Parasite” i długo kazał sobie czekać na swoją kolejną produkcję. Jego „Matka” i netflixowa „Okja” zarysowały pewien szkic autorski twórcy, który był i nadal jest niewątpliwie trudny do zaszufladkowania. Podobnie jak wspomniane trzy tytuły, również „Mickey 17” nie jest jednoznaczną produkcją, ale i tym razem reżyser uderza w inne tony. Scenariusz do filmu to adaptacja powieści Edwarda Ashtona „Mickey 7” z 2022 roku.  

 

Sama fabuła filmu wydaje się niezbyt skomplikowana, bo oto Mickey Barnes (Robert Pattinson) w formie nadziei ostatniej szansy i ucieczki od swoich ziemskich problemów zatrudnia się w misji badawczo-zdobywczej. Pod przywództwem do bólu karykaturalnych: Kennetha Marshalla (Mark Ruffalo) i jego żony Ylfy (Toni Collette), kilkutysięczna grupa ochotników udaje się w długoletnią podróż na odległą planetę – Nilfheim. Sama faza dotarcia do celu nie jest zbytnio rozwinięta fabularnie, ale twórcy z zegarmistrzowską precyzją przedstawiają nam najważniejsze postacie i zarys ich portretów charakterologicznych. Najważniejszym elementem pierwszego aktu jest jednak prezentacja nowego zawodu głównego/tytułowego bohatera – bycia „zbędnym”. Uzyskuje on pewną formę nieśmiertelności, która pozwala mu na bycie odtworzonym tuż po śmierci. Korporacyjna sekta zarządzająca wyprawą eksploatuje nowe możliwości Mickiego i „zatrudnia” go do najbardziej niebezpiecznych zadań, a często też torturuje, testuje i weryfikuje wszystkie możliwe reakcje ludzkiego organizmu na nowe warunki atmosferyczne napotykane w nowej przestrzeni.  

Robert Pattinson rozkręca się wraz z rozwojem fabuły filmu, a każda kolejna scena jest dla niego coraz większym wyzwaniem, które podejmuje i wychodzi z niego zwycięsko. To niesamowity popis aktorski Brytyjczyka, który od czasów „Króla” Davida Michôda (włącznie), nie schodzi z wysokiego poziomu. Aktor w swoich latach 30-tych przeszedł niesamowitą transformację i w zasadzie każda jego rola jest nie dość, że zagrana bezbłędnie to różni się diametralnie od poprzedniej. Postać Mickiego jest absurdalnie niezdarna, zakrawająca o żałość i budząca wszystkie wymiary litości i współczucia. Jego najnowszy duplikat to całkowite zaprzeczenie w postaci pewnego siebie i silnego mężczyzny. Film obudowany jest ramami komediowymi, jednak są one tylko dodatkiem (niekoniecznie zbędnym) do niedorzecznego klimatu, który wytworzył Bong. 

Postaci z drugiego planu takie jak; Timo (Steven Yeun), Nasha (Naomi Ackie), Kai Katz (Anamaria Vartolomei), czy też członkowie zespołu naukowego – m.in. Dorothy (Patsy Ferran), dobrani zostali idealnie, aby wytworzyć Pattinsonowi przestrzeń do pociągnięcia filmu na swoich plecach. Twórcy doskonale manewrują pomiędzy poważniejszymi klimatami, a gagowymi elementami humoru czy niezręcznymi motywami wywołującymi reakcje rodem z seansu „Sukcesji”. Bong w jednej chwili przechodzi z groteskowych scen Marshalla i jego pobratymców z solidną, ale i subtelną krytyką faszyzmu, różnic klasowych i kolektywnej głupoty i naiwności. Zarówno religie, korporacje, popkultura jak i szeroko pojęta polityka zostają zweryfikowane sarkastyczno-ironiczną krytyką literacką. Co więcej obśmianiu poddawane są uniwersalia panujące we współczesnym świecie i ugruntowane oraz schematyczne role społeczne, które w „Mickey 17” zostały zachwiane do maksimum.  

Film z pozoru nie sprawiał wrażenia aż tak wymownego, a samo nazwisko reżysera niekoniecznie musiało „wystarczyć”, żeby go pociągnąć. Jednak w tym przypadku odkrywanie kolejnych części historii o podboju Nilfheimu wywołuje skrajne, ale satysfakcjonujące emocje. Koniec końców film o replikowanym ciamajdzie otrzymuje pozytywny zarys, a ostatni akt napawa dużym optymizmem. „Mickey 17” momentami przypomina przedstawienie teatralne, którego pełny obraz możemy dojrzeć dopiero, za którymś seansem. To jeden z tych filmów, gdzie w trakcie seansu można sobie powiedzieć „na pewno obejrzę go jeszcze raz”. 

 

 Marcin Telega

fot. kadr z filmu „Mickey 17”, materiały promocyjne dystrybutora 

Przejdź do treści
Zezwól na powiadomienia OK Nie, dziękuję